Widząc moje zdziwienie, dodała, że w społeczeństwach bogatej Europy Zachodniej emerytura czy po prostu zakończenie aktywności zawodowej nie jest końcem aktywnego życia. Wprost przeciwnie, ludzie zwolnieni z obowiązków służbowych dysponują czasem i doświadczeniem, które mogą i często chcą poświęcić na pomaganie tym, którzy tej pomocy potrzebują. Budują małe wspólnoty lokalne ad hoc, kiedy sytuacja wymaga szybkiej reakcji, na przykład podczas klęski żywiołowej. Realizują również projekty, których celem jest poprawa jakości życia członków wspólnoty, jak opieka nad dziećmi. Za swoją pracę nie otrzymują wynagrodzenia, czynią to pro publico bono, gdyż czują się gospodarzami odpowiedzialnymi za miejsce pobytu i ludzi, z którymi żyją.
Umiejętność wspólnych działań opartych na wzajemnym zaufaniu socjolodzy nazywają kapitałem społecznym, z którym wiąże się jakość stosunków społecznych. W powszechnej opinii socjologów polskie społeczeństwo, pełne egoizmu i nieufności do obcych, ma niski kapitał społeczny i nie jest w stanie podejmować inicjatyw na rzecz wspólnoty.
Ku powszechnemu zdziwieniu i pozytywnemu zaskoczeniu wielotysięczny tłum uchodźców z Ukrainy, głównie osób starszych oraz matek z dziećmi (ojcowie zostali, aby bronić ojczyzny), został ciepło przyjęty w naszym kraju, Polacy spontanicznie zapraszali do siebie obcych bądź co bądź ludzi, z którymi na dodatek nie zawsze potrafili się porozumieć. Jak grzyby po deszczu spontanicznie wyrastały punkty pomocy. Obok organizacji pozarządowych (NGO), wspieranych przez Regionalne Centra Wolontariatu i dysponujących przeszkolonymi wolontariuszami, doraźną pomoc organizowali zwykli ludzie, bez przeszkolenia, za to wrażliwi na krzywdę ludzką. A nie było to zadanie łatwe również z psychicznego punktu widzenia. Kontakt wielogodzinny, nie mówiąc już o wielodniowym z taką masą nieszczęścia i krzywdy ludzkiej pozostawia u ludzi nieprzygotowanych głęboką traumę.
Światowe media były pod wrażeniem nie tylko pospolitego ruszenia Polaków, lecz także kapitalnej organizacji akcji pomocowej. Przypomnijmy, że mieliśmy do czynienia z bodaj największym przedsięwzięciem logistycznym w historii Polski, polegającym na przyjęciu, nakarmieniu, udzieleniu ewentualnej pomocy medycznej i skierowaniu „na kwaterę” około dwóch i pół miliona uchodźców z Ukrainy. Ten egzamin społeczeństwo polskie zdało na szóstkę.
Czego dowiedzieliśmy się o nas samych? Policzyliśmy się, już wiemy, że jest nas wielu. W pomoc zaangażowanych było około dwa miliony wolontariuszy działających w różnych organizacjach pozarządowych i niezliczone rzesze ludzi, zwłaszcza młodych, którzy spontanicznie dołączali do wolontariuszy. Zbudowaliśmy ogromny kapitał społeczny, uwierzyliśmy, że potrafimy się zjednoczyć w dobrej sprawie.
Moim zdaniem organizatorzy akcji „Pomoc dla Ukrainy” zasługują na pokojowego Nobla.
A co robił wywołany do tablicy w tytule rząd? Walczył jak lew z garstką przerażonych i przemarzniętych do szpiku kości uchodźców z krajów niebezpiecznych, ogarniętych wojną, którzy szukali schronienia w naszym kraju.
Właściwie po co nam taki rząd?
Pierwsze Centrum Wolontariatu powstało w 1993 roku w Warszawie. Obecnie jest ich czterdzieści pięć i tworzą ogólnopolską sieć.
Niegdyś zwany społecznikiem, altruistą, dzisiejszy wolontariusz nie tylko pomaga osobom niepełnosprawnym, jest również świetnym organizatorem różnorodnych imprez, koordynatorem projektów, prawnikiem, informatykiem, doradcą zawodowym. Rozwój organizacji pozarządowych oraz coraz większa przychylność instytucji państwowych sprawia, że każdy ochotnik znajdzie „ofertę” tam, gdzie będzie mógł wykorzystać swoje umiejętności i zainteresowania.