„May I help you?”, zawołałem rześko na widok trzech śniadych dziewczyn studiujących bezradnie plan kampusu UEW. Spojrzały na mnie z wdzięcznością i – jedna przez drugą – zaczęły tłumaczyć, że przyjechały na UEW w ramach Erasmus+ i szukają biura programu. Szybko przeszły na hiszpański i na wymarły od pół roku kampus (felieton powstał na początku października 2020) na chwilę wróciły śmiech i gwar.
Gdy wróciłem do biura, dotarło do mnie, że – pomimo pandemii – program działa, młodzież wyjeżdża na studia za granicę, uczy się języków obcych i poznaje inne kultury, przełamuje stereotypy i odkrywa różnice kulturowe.
Ponieważ nieustającym powodzeniem wśród erasmusowców cieszy się Hiszpania, podpowiemy pokrótce, co może zaskoczyć eramusowca z Polski na półwyspie Iberyjskim.
Hiszpanie są ekstrawertyczni i głośno wyrażają swoje uczucia. Rozmowie towarzyszy żywa gestykulacja, łapanie za rękę, poklepywanie po plecach.
Mój znajomy, pokonując kilka lat temu pociągiem nocnym odcinek drogi Św. Jakuba, usiłował się zdrzemnąć. Współpasażerowie ani myśleli mu pozwolić: „Skąd jesteś? Czemu się nie odzywasz? Gniewasz się? Spróbuj to chorizo, produkuje je mój sąsiad od czterdziestu lat. Jak to, nie napijesz się z nami wina?!”. Cisza jest niestosowna i niegrzeczna.
Hiszpan nie dobije targu z osobą niesympatyczną czy gburem. Jeżeli kogoś polubi, to wszystkie drzwi i serca staną przed nim otworem.
Historyk brytyjski Ian Gibson postanowił przenieść się na kontynent. We Francji, z powodu słabej znajomości języka, nikt nie zwracał na niego uwagi. Za to w Hiszpanii pięć słów na krzyż, które znał w języku Cervantesa, budziły taki entuzjazm i sympatię, że osiadł tam na stałe.
Kelner, który serwował ci śniadanie poprzedniego dnia, nazajutrz jest już przyjacielem i nie możesz nie odbyć z nim kilkuminutowej pogawędki. A warto, bo dowiesz się od niego, co w trawie piszczy – ploteczki, sport, kultura, co warto zobaczyć, gdzie można skosztować dobrego wina za rozsądne pieniądze.
Rozmowa jest ważniejsza niż czas. Nikt nie będzie miał nam za złe spóźnienia do pracy czy na kolację, jeżeli po drodze spotkaliśmy niewidzianego od trzech dni kuzyna. Trzeba przecież było wymienić uprzejmości, podzielić się nowinami i plotkami rodzinnymi.
W windzie wszyscy stają przodem do siebie i i rozmawiają. W poczekalni u lekarza Hiszpanki usiądą na sąsiednich krzesłach i natychmiast rozpoczną dialog. Z kolei Polki czy Brytyjki zajmą skrajne miejsca i zapadnie cisza.

No pasa nada
Hiszpanie lubią skracać dystans. Na przykład przy powitaniu. Anglicy mówią: „Pleased to meet you” plus ewentualne kiwnięcie głową. Polacy podają sobie rękę, ale mężczyźni wyłącznie mężczyznom. Nigdy nie zapomnę zdziwienia pewnego Francuza, kiedy podczas stojącego aperitifu do naszej grupy podszedł Polak i przywitał się tylko z mężczyznami, panie kompletnie ignorując. Hiszpanie całują się chętnie, nawet z osobą przed chwilą poznaną, ale tylko kobiety ze sobą oraz z mężczyznami, nigdy mężczyzna mężczyznę. Dlatego nie czujmy się zakłopotani, kiedy spotkany znajomy przedstawi ci swoją żonę, a ona da nam buziaka.
Studenci powracający z Erasmusa z Hiszpanii często podkreślają rytualizację zachowań w codziennym życiu. Posiłki mają ściśle określone godziny, niekoniecznie te same w każdym regionie. Najpóźniej, bo około 23:00-24:00, siada się do kolacji na południu kraju, w Andaluzji. Tam w lecie słońce zachodzi po 22:00 i dopiero przed północą lekka bryza od morza schładza nagrzane mury. Kolacja rodzinna czy z przyjaciółmi nie liczy godzin. Jedzenie, choć bardzo istotne, nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest spotkanie, rozmowa o sprawach małych i dużych, żarty i śmiech. Bycie razem. Rozmowa stanowi cenny element kultury iberyjskiej, wpajany dzieciom od najmłodszych lat.
Po posiłku obowiązkowe jest tzw. sobremesa, czyli godzinka przy kawie przeznaczona na… pogaduchy. Nikt się nie spieszy. Wyjście zaraz po posiłku jest traktowane jako brak szacunku dla osób, które go przygotowały, oraz pozostałych.
Relatywnie nową „rozrywką”, którą student Erasmusa może napotkać na przykład w parku, jest tak zwany botellon (butelczyna). Nazywa się tak spontaniczne (skrzykiwane via internet) spotkanie dziesiątek lub setek głównie młodych ludzi w celu wspólnego napicia się taniego alkoholu prosto z butelki. Jest to forma protestu przeciwko rosnącym cenom w barach, szukanie alternatywy dla zastanych obyczajów oraz – to nowość, upicia się. W Hiszpanii, podobnie jak na przykład we Francji, pije się dużo alkoholu (wino czerwone tylko do posiłku). Jednak upicie się jest dużym nietaktem, dowodem na brak samokontroli i odpowiedzialności.

Na koniec obalmy mit, że Hiszpanie na co dzień żyją fiestą i siestą. Wbrew pozorom Hiszpanie dobrze i dużą pracują. Hiszpania jest trzecią gospodarką w Unii Europejskiej, krajem wysokorozwiniętych technologii, nowoczesnej i kompetencyjnej gospodarki. Są tam obecne wszystkie firmy liczące się na rynku globalnym. Hiszpański jest największy bank detaliczny w Europie Santander, jedna z największych sieci odzieżowych ZARA, potentat w armaturze sanitarnej ROCA.
Nie ma więc czasu na sjestę, a fiesty odbywają się raczej w weekendy. Co nie zmienia faktu, że warto poznawać ten kraj, pełen wspaniałych zabytków, cudownej, różnorodnej przyrody i sympatycznych ludzi, których dewizą jest no pasa nada (nic się nie stało) i którzy na koncertach kwitują ulubione kawałki gromkim ooole (z akcentem na „o”) pochodzącym prosto z corridy. Ten zaśpiew towarzyszy prowadzeniu przez torreadora płachty przed nosem byka. Ale to już inna historia.

Wojciech Sokolnicki
Absolwent Uniwersytetu w Lozannie oraz UWr wydział Filologiczny.
Od blisko dwudziestu lat związany z promocją Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.