Dzieci rodzimy coraz mniej. Przyjmijmy dla uproszczenia (co wcale nie jest takie oczywiste, kiedy się pomyśli o pustych parkingach, braku kolejek do kas w marketach, zmianach klimatycznych czy po prostu kojącym zaniku uciążliwych relacji międzyludzkich), że to źle i że chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego tak się dzieje.
Dlaczego pokolenia X Y Z nie chcą mieć dzieci?
Najgorszy błąd, jaki możemy popełnić na wstępie, to założyć, że coś się musiało zmienić w celach i motywacjach ludzi, którzy to jeszcze niewiele ponad pięćdziesiąt lat temu chcieli tych dzieci posiadać znacznie więcej niż teraz.
Możemy poczynić ten błąd, ponieważ jest on typowy, nie tylko zresztą w odniesieniu do tej kwestii. Jest charakterystyczny dla sposobu myślenia obecnego w innych niż ekonomia naukach społecznych i, co więcej, permanentnie popełniają go tak zwane niekwestionowane autorytety moralne (tak, wiem, oksymoron). Przykład? Nie tak dawno jeden z nich grzmiał w tej sprawie niczym burza nad Giewontem, przywołując dodatkowo inny, jeszcze od niego większy autorytet1: „Obyście nie poddali się wygodnictwu, egoizmowi i wrogości życia! Obyście nie naśladowali modnych lalek, których pełne są teatry, kabarety, kawiarnie, redakcje. Obyście nie naśladowali kobiet, wyśmiewających matki, które urodziły Polsce i Kościołowi trzecie, czwarte czy piąte dziecko”.
Na czym polega błąd takiego rozumowania?
Po pierwsze… sugeruje ono, że w ogóle można się dowiedzieć, jakie są prawdziwe cele i motywacje jednostek oraz, co jest jeszcze gorsze i uchodzi w ekonomii za grzech śmiertelny, co jest dla tych jednostek tak naprawdę dobre, a więc jakie ich cele i motywacje być powinny.
Po drugie… takie myślenie sugeruje, że to zmiana jednostek ludzkich stanowi wyjaśnienie wszelkich zjawisk i przewartościowań, które dokonują się w sferze społecznej (począwszy od przyrostu liczby morderstw, przez wzrost zamiłowania do substancji psychoaktywnych, na dramatycznym skoku popularności samogwałtu, nie tylko wśród młodzieży, kończąc).
Dlaczego kiedyś ludzie chcieli mieć dużo dzieci?
W przybliżeniu takie błędne – bo odwołujące się do zmiany celów i motywacji (z dobrych i prawdziwych na złe i fałszywe) jednostek właśnie – wyjaśnienie spadku dzietności wygląda następująco: dlaczego ludzie kiedyś mieli więcej dzieci i jeszcze w połowie XIX wieku współczynnik dzietności wynosił w większości krajów europejskich około 8?
Bo ludzie te dzieci mieć chcieli, ponieważ kierowali się miłością, wiedzieli, co jest tak naprawdę (mój ukochany zwrot) w życiu ważne, żyli dla innych, z poświęceniem i w umiłowaniu wyższych wartości, z których życie ludzkie stanowi – w sposób oczywisty i obiektywny (drugi mój ukochany zwrot, pokazujący, że ktoś kłamie i bełkocze) – tę najwyższą.

Dlaczego teraz ludzie dzieci nie mają?
No to już nam niekwestionowany autorytet nieco przybliżył, lecz powtórzmy: bo nie chcą, a nie chcą tylko dlatego, że:
– ulegli podszeptom mrocznych sił konsumpcjonizmu i hedonizmu,
– uwolnili tkwiącego w ich duszach demona egoizmu (a to ponoć złe samo przez się),
– dokonał się ogólny upadek wartości wszelakich, a po nim atomizacja społeczeństwa, rozpad więzi (to chyba to samo, lecz pewny nie jestem), laicyzacja (tak, nie zapominajmy o Dostojewskim i jego „Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”, choć Žižek, z jego „Jeśli jest Bóg, to wszystko wolno”, trochę psuje nastrój) i zasadniczo wszystko, co tam jeszcze z przyjemnych rzeczy sobie wymarzycie. Myślenie to, innymi słowy, ma za swoją podstawę ogólne przekonanie, że określenie celów i motywacji ludzi jest nieproblematyczne, a w tym konkretnym przypadku sprowadza się po prostu do uznania, że nie ma nic cudowniejszego niż wzięcie na ręce różowego, i najlepiej własnego, bobasa, jakiejś tam Basi czy Pawełka lub (bardziej po staropolsku) Brajana czy Dżesiki, i że jego/jej spłodzenie i wychowanie jest celem samym w sobie, który nadaje sens naszej egzystencji. Zatem jeśli coś w tej sprawie idzie ewidentnie nie tak, to tylko dlatego, iż coś złego ludzi od tego, co dla nich jest w sposób oczywisty dobre, powiodło ku bezdzietności.
A co na to ekonomia?
Mikroekonomia prawdę ci powie
Co o niechęci do posiadania dzieci mówi ekonomia, a ściślej jej bardziej sensowna część, czyli mikroekonomia?
Tak, drodzy studenci, to jest ten moment, w którym zawsze ubieramy tę koszulkę z napisem ceteris paribus2 i trzy razy wypowiadamy jak Harry Potter swoje zaklęcia. Wasze przypuszczenia były słuszne.
Mikroekonomia powie to, co zawsze, wszędzie i w odniesieniu do każdej kwestii.
Po pierwsze, że zasadniczo cele działań ludzkich są poza analizą, bo zwyczajnie nie mamy i nie możemy mieć do nich dostępu (a już tym bardziej, że nie jesteśmy w stanie określić, jakie te cele być powinny). Przyjąć więc musimy jedynie (bo mniej się nie da), że to ludzie sami sobie te cele określają na takiej zasadzie, iż wolą, aby było im raczej lepiej niż gorzej.
Po drugie, że ludzie dążą do osiągnięcia możliwie najwyższego poziomu tych tak ogólnie określonych celów (że je po prostu maksymalizują).
Po trzecie, że przy takim ujęciu sprawy mało jest prawdopodobne, aby sytuacja w tym względzie mogła ulec jakimś gwałtownym czy w ogóle jakimkolwiek zmianom.
Podsumowując: zakładamy, że ludzie chcieli kiedyś i chcą teraz być szczęśliwi, że sami określają, co to dla nich znaczy. A nam nic do tego, to się nie zmieniało i zmieniać nie będzie.
W tym ujęciu odpowiedź na pytanie o dzietność i jej spadek sprowadza się do stwierdzenia, iż ludzie dawniej chcieli mieć relatywnie więcej, a teraz chcą mieć mniej dzieci dokładnie z tych samych, bardzo ogólnych powodów, zatem to nie zmiana tych ostatnich stanowi tu wyjaśnienie.
Nie jest więc według ekonomistów tak, jak głoszą prorocy ogólnego upadku wartości i cywilizacji, że oto ludzie kiedyś żyli miłością, poświęceniem, wyższymi wartościami, altruizmem, a teraz wybierając egoizm, hołdując przyziemnym, ulotnym zachciankom i uciekając w ten sposób przed dojrzałością i odpowiedzialnością, rezygnują z posiadania potomstwa.
Gdzie zatem należy upatrywać przyczyn zmian w dzietności Polaków?

Dochód psychiczny a posiadanie dzieci
Tu wiadomość dla Brajana i Dżesiki, i naszych modelowych bobasów AD 2021, będzie zatem raczej mało pozytywna.
Z powyższego wywodu wynika, iż nie stanowią oni dla swoich rodziców celów samych w sobie, ale są jedynie środkami w procesie maksymalizacji czegoś, co zamiast nazywać ogólną szczęśliwością, określa się jako tychże rodziców dochód psychiczny.
Idźmy dalej tym tropem (który wyznacza dość precyzyjnie ekonomia rozrodczości3 i zapytajmy, czy Brajan i Dżesika różnią się jakoś szczególnie od innych atrakcji – nowego smartfona, zgrzewki nalewki wiśniowej marki Snajper czy tuningowanego Audi A6, jeśli chodzi o powiększanie tegoż dochodu psychicznego swoich rodziców? Otóż, przynajmniej pod względem formalnym, nie. Nasze bobasy stanowią dobra konsumpcyjne, przy czym najbliżej im do owego Audi. Tak jak ono są dobrami konsumpcyjnymi trwałego użytku, czyli takimi, z których dochód czerpany będzie przez pewien relatywnie dłuższy czas.
Dzieci jako dobra konsumpcyjne
Każdy, kto z mikroekonomią miał do czynienia, wie już, jaki będzie dalszy krok, jednak nie wszyscy się z nią zetknęli, a niektórzy mogą nie pamiętać, dopowiedzmy zatem tę historię do końca. Skoro dla rodziców modelowy Brajan i Dżesika stanowią dobra konsumpcyjne, przy użyciu których maksymalizują oni swój dochód psychiczny, to możemy mówić o zgłaszaniu popytu na nie. O tej wielkości z kolei decydują: cena, jakość, dochód, gusty oraz informacja. Jedyne, co czyni tę sprawę (trochę) specyficzną, jest to, że za podaż tych dóbr (czyli za produkcję dzieci) odpowiadają te same podmioty, które zgłaszają na nie popyt. Innymi słowy: rodzice Brajana i Dżesiki sami produkują to, co potem jest przedmiotem ich konsumpcji. Działają zatem zgodnie z zasadą: co sobie wyprodukujesz, z tym się będziesz później męczył. A zatem w analizie problemu trzeba to sprzężenie popytu z podażą po prostu dodatkowo uwzględnić.

Wnioski ekonomiczne i bardzo nieprokreacyjne
Otrzymaliśmy zatem gotową (i doskonale nam znaną) siatkę pojęciową, która pozwala nie tylko wyjaśnić, dlaczego dzieci od pewnego momentu zaczęło się rodzić coraz mniej, ale też to, iż szczególnych zmian w tym względzie nie należy oczekiwać.
Analiza czynników
Czynnik pierwszy: PODAŻ
Przede wszystkim, zaczynając analizę od podaży dzieci, trzeba zaznaczyć, że ludzie kiedyś produkowali ich więcej, ponieważ dysponowali technologią w niewielkim tylko stopniu pozwalającą kontrolować poziom tejże produkcji, powszechne były więc sytuacje pojawiania się dość ilościowo istotnej nadprodukcji.
Obecnie zaś liczba produkowanych dzieci jest najprawdopodobniej zbliżona do pożądanej. Wszystko to za sprawą przede wszystkim pojawienia się i powszechności stosowania w cywilizowanych społeczeństwach środków antykoncepcyjnych.
Ponadto kiedyś, nawet jeśli w jakiś sposób udawałoby się tę ilość podaży kontrolować, to nadprodukcja była uzasadniona tym, że dzietności towarzyszyła wysoka śmiertelność wśród niemowląt (czy szerzej, wśród nieletnich)
Mówiąc językiem ekonomicznym: producenci musieli zabezpieczyć odpowiedni poziom zapasów, by ilość oferowana nie spadła poniżej poziomu pożądanego. Obecnie ryzyko zgonu noworodka lub niedożycia do wieku dorosłego jest na tyle niewielkie, że te akurat problemy produkcyjne po prostu zniknęły. Pozostały więc jedynie problemy z samą taśmą produkcyjną i efektywnością użytych do produkcji surowców, ale tu akurat raczej zmian istotnych nie ma.
W konsekwencji jest więc tak, że nawet gdybyśmy nie wiedzieli, czy liczba zapotrzebowanego potomstwa była kiedyś większa niż teraz (czego faktycznie nie wiemy, choć raczej przyjmujemy, że tak nie jest), to same tylko zmiany w warunkach i technologii produkcji wystarczają do wyjaśnienia fenomenu spadku podaży dzieci. O ile zatem Brajan i Dżesika muszą niestety założyć, że braciszek lub siostrzyczka już się raczej nie pojawią, o tyle mogą być pewni, że rodzice się na nich zdecydowali, bo naprawdę ich pragnęli, a nie że musieli, z uwagi na niedomagania technologii, inwestować w zapasy lub że po prostu tak wyszło.
Czynnik drugi: POPYT
Dużo istotniejsze są zmiany po stronie popytowej. Jak powszechnie wiemy, krzywe popytu na większość dóbr są ujemnie nachylone, czyli po prostu, gdy cena danego dobra rośnie, to ilość popytu na nie spada.
Za to z dochodem jest tak, że zazwyczaj jego wzrost powoduje wzrost zapotrzebowania na dane dobro.
Popyt na dzieci
Co można zatem na tej podstawie powiedzieć o popycie na dzieci? Przede wszystkim dzieci stały się dużo droższe. Gdyby podzielić ten quasi-rynek na segmenty: dzieci niższej, średniej i wyższej jakości, to bez względu na które z nich gospodarstwo domowe by się nie decydowało, cena w danym segmencie jest znacząco wyższa względem tego, jak kształtowało się to w przeszłości.
Cena towaru
Czym jest cena dziecka? W pewnym uproszczeniu to koszt netto (czyli wydatki na nie po odliczeniu na przykład pieniędzy, które dzieci przyniosą do domu czy wartości prac przez te dzieci na rzecz gospodarstwa domowego świadczonych) ich utrzymania i wychowania. Nawet jeśli nasz Brajanek czy Dżesika mają być średnio stuningowani i bez specjalnego dodatkowego wyposażenia, w postaci prywatnych lekcji gry na oboju, studiów w elitarnej Wyższej Szkole Interesu i Biznesu, z czesnym na poziomie średniej krajowej, a wizyty dentystyczne będą odbywać na NFZ, bez znieczulenia, a gniazdo rodzinne opuszczą tuż po osiągnięciu pełnoletności (czyli po prostu będą dziećmi średniej jakości), to ich cena jest obecnie i tak niewspółmiernie wyższa względem tego, jak wyglądało to w tym samym segmencie jeszcze jakieś siedemdziesiąt czy sto lat temu.
No dobrze, ktoś powie, ale przecież od tego czasu ludziom wzrosły również bardzo istotnie dochody. To oczywiście prawda, ale właśnie to w relacji ceny do dochodu kryje się cała tajemnica (i tajemnica dramatycznego w tym względzie niepowodzenia programu 500+ przy okazji). Otóż, nie wdając się w nadmierne szczegóły, dotyczące elastyczności dochodowych i cenowych popytu, dochody rosły relatywnie wolniej niż ceny4 dzieci, a ponadto gospodarstwa domowe zazwyczaj przyrosty tych dochodów przeznaczały i będą przeznaczać (mogąc kontrolować produkcję) raczej na zwiększenie jakości niż liczby posiadanego potomstwa. I znów mamy dobrą wiadomość dla Brajana i Dżesiki: jeśli już są na tym świecie, to rodzice dodatkowe pieniądze przeznaczą raczej na ich korepetycje z teologii pastoralnej czy zajęcia krav magi, niż na wyprodukowanie braciszka o imieniu Roch.
Substytut dziecka?
Ostatnim elementem, który dopełnia obrazu sytuacji, jest to, że dzieci posiadają również swoje substytuty. To znaczy, że rodzice mogą je zastąpić, maksymalizując swoje szczęście jakimiś innymi dobrami konsumpcyjnymi trwałego użytku: labradorem o imieniu (żeby nie komplikować sprawy) Brajan, zajmującym całą ścianę telewizorem plazmowym, który dużo bardziej zaimponuje rodzinie i znajomym niż Dżesika recytująca Norwida, czy wreszcie wspomnianym Audi A6, wyposażonym w dodatkowy wydech, za to pozbawionym tłumika, przy sprzedaży którego Niemiec tradycyjnie płakał.

Być może substytuty dzieci nie są idealne, ale jest ich relatywnie więcej niż kiedyś, a ich względne ceny zmieniały się raczej wolniej niż ceny dzieci. Nic dziwnego zatem, że w koszyku dóbr dzieci będzie mniej, a labradorów więcej.
Uwagi autora do analizy ekonomicznej zagadnienia dzietności Polaków
Oczywiście trzeba było w tym wywodzie pominąć sporo szczegółów i niuansów technicznych, jak choćby to, że dzieci są obecnie rzadziej dobrami produkcyjnymi, niż bywały kiedyś). Nie zmienia to sytuacji, co więcej – ich uwzględnienie jeszcze wzmocniłoby siłę wniosków. Nie musimy zatem wiedzieć, czy coś się zmieniło przez lata i dlaczego ludzie (tak naprawdę) chcą lub nie chcą mieć dzieci. Wystarczy popracować przy ogólnie dostępnych danych opisujących bilans korzyści i kosztów oraz warunki produkcji i posiadania potomstwa, żeby wyjaśnić, skąd wziął się spektakularny spadek dzietności, a także sformułować prognozę, iż spadek ten nie jest chwilowy i przypadkowy.
Jest jeszcze jedna korzyść z przyswojenia sobie języka tej teorii i jej bardzo praktyczne zastosowanie. Dodam, że nacisk na ukazywanie praktycznych zastosowań wiedzy teoretycznej jest teraz taki, że nawet ja wziąłem to sobie bardzo do serca. Nawet jeśli ostatecznie poniosłaby ona empiryczną porażkę (co raczej mało prawdopodobne), to pomyślcie o tych wszystkich sytuacjach na przykład:
– na weselu kuzynki, rozochocona wódką marki Ojczysta i przebojami zespołu Boys ciocia Krystyna zadaje wam pytanie: „No, a kiedy wy?”,
– na stypie (nie wiedzieć czemu nazywanej zlotem absolwentów) wasi, na szczęście już byli, koledzy i koleżanki zaczynają torpedować wszystkich nieskończoną liczbą zdjęć ich całkiem zwyczajnych pociech.
I wyobraź sobie, Czytelniku, że zaczynasz tym wszystkim ludziom sprawę wyjaśniać właśnie przy użyciu siatki pojęciowej teorii rozrodczości. Nie trzeba się szczególnie wysilać, żeby dojść do radosnego wniosku (który, jako zaprawiony w bojach praktyk, wam dodatkowo potwierdzam efektami licznych eksperymentów terenowych), że jest to najbardziej efektywne narzędzie do pozbywania się takich ludzi i związanych z nimi problemów.

dr hab. Bartosz Scheuer, prof. UEW
Pracuje w Katedrze Makroekonomii Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, zajmuje się filozofią i metodologią nauki i ekonomii, „a z rzeczy ważnych docieraniem na krańce Internetu i black metalem”.
Zwolennik imperializmu ekonomicznego, „nie dlatego, żeby to podejście było jakoś szczególnie słuszne, ale z uwagi na to, że denerwuje innych”.
Miłośnik literatury fantastyczno-naukowej, w szczególności twórczości filozoficznych realistów i teologów fundamentalnych, a także wnikliwy badacz newsów z portalu Pudelek.pl.
Przypisy:
- Cytowana wypowiedź pochodzi z kazania wygłoszonego przez kardynała Stefana Wyszyńskiego w Kobyłce w 1970 roku, którą powtórzył ostatnio abp Marek Jędraszewski.
- Zwrot pochodzący z łaciny, oznaczający dosłownie „inne takie samo”. Na polski tłumaczy się zwykle jako „przy pozostałych warunkach równych” lub „przy tych samych okolicznościach”.
- Szczegółowe omówienie ekonomicznej teorii rozrodczości, na którym w całości oparte są powyższe rozważania, znajduje się w: Becker, G., Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1990.
- Rozumiany jako cena utrzymania i wychowania dziecka.
Dane statystyczne o dzietności pochodzą z https://300gospodarka.pl/news/eurostat-dzieci-rodzina-polska-europa