Większość Europejczyków zapytanych o ulubioną formę spędzania wolnego czasu odpowie: podróże. Teraz, kiedy podróże są niemożliwe, warto sobie zadać pytanie: Po co podróżujemy? Czego szukamy w naszych podróżach? Czy naprawdę jesteśmy ciekawi świata i ludzi?
Czy interesuje nas spotkanie drugiego człowieka? Czy raczej, jak pisze Olga Tokarczuk w eseju „Ćwiczenia z obcości” opublikowanym w „Czułym narratorze”, współczesny turysta masowy nie jest naprawdę zainteresowany miejscem, w którym spędza wakacje? Nie pociąga go autentyczne spotkanie z mieszkańcami odwiedzanych terytoriów. Za sprawą globalnych touroperatorów miejsca tracą na swojej egzotyce i oryginalności. Z jednego krańca świata turysta przenosi się na drugi w parę godzin, bez aklimatyzacji. Takie same hotele oferują takie same rozrywki, drinki i posiłki. Turysta nie jest skłonny zrezygnować z komfortu, za który zapłacił. Czuje się bezpiecznie, bo żaden wyjazd go nie zaskoczy, jedna oferta jest podobna do drugiej. Owszem, czasami wyjdzie z kokonu i podejmie ryzyko zatańczenia flamenco w cygańskiej knajpce w Grenadzie, a po powrocie do domu będzie wspominał twórczy kontakt z kulturą iberyjską.
Na jeziorze Titicaca, położonym między Peru i Boliwią, wymarłe już plemię Uros zbudowało pływające wyspy, aby chronić się przed napaścią rządzących ówcześnie Inków. Współcześni Indianie odtworzyli wyspy Uros na potrzeby turystów, jednak wieczorami wracają motorówkami na ląd, co budzi protesty tych ostatnich: „Jak to, oni mają spać na wyspach, tak jak onegdaj. Taki świat obiecały nam biura podróży”. Kogo obchodzi prawda o biedzie i niewygodach spania na falach.

Olga Tokarczuk podkreśla, że kiedy podróżujemy szczelnie zamknięci w szklanej bańce, wieziemy ze sobą „nasz ocean znaczeń, pojęć, stereotypów, nawyków myślowych”. Na obce kultury patrzymy z wyższością i ironicznym pobłażaniem. Nie poznajemy świata realnego, ale sztuczną rzeczywistość wyzbytą zapachów i kolorów, spreparowaną przez przewodniki i biura podróży. Pisarka przytacza popularną w popkulturze postać uczonego antropologa i podróżnika Indiany Jonesa. Egzotyczny świat jego przygód przypomina kino z okresu sztucznych scen nagrywanych w studiu. Bohater z każdej historii wychodzi taki, jak w momencie przybycia. Jest teflonowy i arogancki. Mówi wyłącznie po angielsku i wszyscy mają go rozumieć. Zamiast negocjować, decyduje. Jest typowym przedstawicielem kultury zachodniej.
Noblistka przypomina scenę, w której Indiana Jones na lokalnym targu został wyzwany na walkę przez lokalnego wojownika, groźnie wymachującego szablą, i bez chwili wahania zabija go strzałem z pistoletu. Podobnie kończą egzotyczne miejsca i kultury, które odwiedza – obracają się w pył.
Ważne miejsce w twórczości Olgi Tokarczuk zajmuje kwestia wolności towarzyszącej nam, gdy wyruszamy w drogę, opuszczamy swój kraj. Jednak dla wielu emigracja jest przymusem, jedyną alternatywą utraty wolności. Oni nie mogą wybierać swojego miejsca. Decyzje podejmuje ktoś inny. Jakim prawem? „Cudza wolność – pisze noblistka – jest w ogóle kłopotliwa. Ci, którzy cieszą się wolnością, zazwyczaj nie chcą przyznać jej innym”. I dalej: „Czy mam więc prawo podróżować? W sytuacji, gdy innych zatrzymuje się na granicy i umieszcza w obozach dla uchodźców, podróżowanie coraz bardziej staje się problemem etycznym”.
Zainteresowanym niebanalną formą poznawania świata polecam najnowszy reportaż Jacka Hugo Badera „Szamańska choroba”. Zapewniam, że spotkacie Państwo świat jak najbardziej realny.